poniedziałek, 7 grudnia 2015

Scones - przepis na tradycyjne brytyjskie bułeczki :)

Spotkałam je w kawiarni, spotkałam je w latach 30. w Szkocji (w książce! :D) i czasami spotykam je w domu. Dobre na podwieczorek, dobre na śniadanie, scones - po prostu dobre na wszystko!

Składniki:
3 szklanki mąki pszennej
6 łyżeczek proszku do pieczenia
75 g masła
1 - 1,5 szklanki mleka
3/4 szklanki rodzynek
cynamon, jeśli lubisz :)

Piekarnik: Nagrzej do 220 stopni.

W misce:
Przesiej mąkę, dodaj proszek do pieczenia. Podziel masło na małe kosteczki. Rękami wymieszaj je z mąką i proszkiem, stopniowo je krusząc/ rozgniatając - efekt końcowy ma przypominać bułkę tartą :D Teraz dodaj rodzynki i ewentualnie cynamon, jeśli lubisz :)
Masz już wszystkie suche składniki, pora więc dodać mleko.  Całość wymieszaj i zagnieć (tylko parę razy, by utworzyć jednolitą masę; jeśli przesadzisz z zagniataniem, mogą nie wyrosnąć takie, jakie powinny).

Na desce/ stolnicy albo od razu na tacy, którą wkładasz do piekarnika:
Podsyp trochę mąką, żeby się nie przykleiło. Stwórz placek (nie musisz wałkować!) i podziel nożem na 12 prostokątów/ kwadratów :) Pozostaw między nimi 2 - centymetrowe odstępy.

Jeśli chcesz, możesz je jeszcze posypać mieszanką cukru i cynamonu :)

A teraz włóż do piekarnika i obserwuj jak wspaniale rosną! Obrócisz głowę na moment, a one już 2 razy większe! :D Powinny się piec na złoty kolor w temp. 220 stopni przez 10 - 12 min.

Bułeczki można podawać z masłem, konfiturą, dżemem, śmietaną... a nawet i same w sobie są cudownie dobre :)



A oto wersja z cynamonem na górze (bez cukru niestety...). Jest to też nieco mniejsza wersja, bo jako że przygotowywałam je po raz pierwszy, to postanowiłam zrobić tylko z połowy porcji (12 tradycyjnej wielkości "skonsów" to nie tak mało!).
Dzięki Bogu okazały się sukcesem i smakowały podobnie do tych, które jadłam kiedyś w jednej z lokalnych kawiarnio- śniadaniarni :)

Smacznego! :)

wtorek, 1 grudnia 2015

Oxford zaliczony! :)

Pewnej  listopadowej niedzieli wybrałam się z dziewczynami do Oxfordu. Wszakże jest to miejsce, które odwiedzić trzeba. Szkoda tylko, że nie zorganizowałam tej wycieczki wcześniej... nie byłoby tak okropnie zimno. 





Myśląc o Oxfordzie, byłam pewna, że kupię tam bluzę jak ta tutaj. Kiedy ją znalazłam, przymierzyłam i spojrzałam na cenę, stwierdziłam, że zdjęcie wystarczy :D
Nie popadajmy w konsumpcjonizm, jakbym mało ubrań miała...



Kiedy tak marzłyśmy wędrując uliczkami Oxfordu i szukając miejsc z naszej listy "must see", zauważyłyśmy bardzo ciekawy sklep...




z różnymi ciekawymi rzeczami...




których nastrojowość musiałam uwiecznić... :)

(choć w takim zeszycie szkoda by mi było zacząć pisać!)



Haha... to nie książki! To standy na półki. Polski odpowiednik...? Przegródki? Jakoś mi to nie pasuje. Przeciw-książko-opadacze :D



W poszukiwaniu słynnego mostku... Bridge of Sighs!

O nie... ojejkujejku :)  Właśnie zdałam sobie sprawę, że... toż to znaczy... że to... Most Westchnień!

Jak się okazuje - nie jedyny taki w świecie. Najbardziej znany jest w Wenecji.

Pozwólcie, że zacytuję ciocię Wikipedię, bo całkiem ciekawe (to o weneckim):


Celem zbudowania mostu było umożliwienie połączenia pomiędzy więzieniem a obradującym w Pałacu Dożów Trybunałem Kryminalnym. Przez most prowadzono skazańców do cel, gdzie mieli odsiedzieć swój wyrok.
Most swoją sławę zawdzięcza XIX-wiecznym romantycznym pisarzom. Wedle ich wyobrażeń przechodzący tędy skazańcy mieli tęsknie wzdychać (stąd także nazwa mostu) do swych ukochanych pozostających na wolności i do "wolnego świata", który widzieli ostatni raz przed odbyciem kary; niektórzy - w ogóle ostatni raz w życiu.

 Student, więzień - co za różnica... xD



A w tym miejscu serdecznie pozdrawiam uczestniczkę zeszłorocznej Olimpiady Filozoficznej :)




Oxford - taki stary, taki piękny...



Marzyło mi się zwiedzić jakiś college. Zdecydowałyśmy się na Christ Church, bo to on był rzekomą
inspiracją dla Harrego Pottera... i to tam zapewne była najdłuższa kolejka (która jednak szła bardzo szybko, także nie było nieszczęścia).

A tu właśnie się do niego wchodziło.



Zdjęcie z jakiegoś zakamarka



To w jadalni. Szykowali kolację dla członków Uniwersytetu (profesorów?)




Na ścianach pełno portretów. Paru panów rozpoznałam :) John Locke, na przykład. Czyli musiał tam jadać!




Może wyglądamy na szczęśliwe, ale naprawdę było zimno!




A w kaplicy należącej do tego collegu była wystawa. I wśród różnych dzieł-instalacji znalazłam to. Gdzie się nie rozejrzysz, tam ślady polskości...





A potem w akcie patriotycznego obowiązku poprosiłam moje towarzyszki podróży, żeby to przeczytały.



Wciąż kaplica :) czujecie ten nastrój?




I tu...? :)





Na koniec zwiedzania zdążyłyśmy jeszcze wejść do sklepu. Lubicie Alicję?
To właśnie tam powstała, w Oxfordzie, w Christ Church College. :)





I w tym sklepie spotkało mnie jeszcze parę wzruszeń z tą miniaturową książeczką...




Dużo wzruszeń...




Córka. No po prostu genialne.




No i jeszcze podzielę się z Wami tym. Bo mądre. Trudne, ale piękne.




Nie wpuścili nas do biblioteki.





Pięknie tam wtedy było. Mrok już zapadał, turyści prawie wszyscy zniknęli...




I te światła w oknach... Pięknie jest.



Wróciłyśmy tak samo jak przyjechałyśmy - autokarem. Połączenia Londyn - Oxford i na odwrót są dość częste, co pół godziny. I trzeba pamiętać, że stanowczo opłaca się kupić za jednym razem bilet w dwie strony :)


Następna wycieczka do... Polski :) na święta!


piątek, 20 listopada 2015

Myślisz, że au pair to bajka...?

Dawno nie pisałam. Tak dużo ostatnio rzeczy do zrobienia, lekcji do odrobienia, ludzi do poznania... Ale tak ma być, tak właśnie ma być. Ostatecznie dużo z tego dobrych owoców :)
Teraz jest chwila na pisanie, chwila idealna. Poza dobrym nastrojem mam właśnie babysitting. Na dole zaczyna się christmas party dla rodziców z klasy jednego z naszych chłopców (słyszeliście o czymś takim wcześniej??). Dom wygląda przepięknie, i choć to dopiero listopad - już świątecznie :)

Niedługo miną trzy miesiące od mojego przyjazdu. Wiele już tu przeżyłam. Było gorzej, było lepiej. Aż w końcu znalazłam się pewnego wieczoru na Piccadilly Circus (to było po wielkim spotkaniu dla au pair z całej Anglii, które zaowocowało w wiele kontaktów i sprawiło niemało radości - znaleźć bliższych znajomych to niezwykle istotna sprawa...), spojrzałam na te wszystkie pięknie oświetlone budynki, na tych ludzi dających koncert przy stacji metra, i poczułam, że chyba jestem szczęśliwa, i że jestem tu, gdzie powinnam być, na właściwym miejscu - żeby się rozwijać i żeby wykorzystać tę życiową szansę.




Czy au pair to bajka...?


Z jednej strony tak, z drugiej nie.

Mam piękny pokój, sypialnia księżniczki (no może kolor ścian bym zmieniła...). Ale przecież wiele au pair ma pokoje zupełnie inne niż ten mój.

Mam dobrych Host Rodziców. Mili, zabawni, nie narzucają mi dodatkowych obowiązków i nie robią problemów z niczego. A jak coś zrobię nie tak, tłumaczą spokojnie, bym pamiętała kolejnym razem. Są wyrozumiali. Moja Host Mama sama była kiedyś au pair, więc wie, czym ten program jest i że au pair to nie służąca/ niewolnik. Ale wiecie ile nieprzyjemnych historii słyszałam od znajomych...? Ja mam naprawdę dużo szczęścia.

Lubię swoje obowiązki. Lubię przychodzić do Małego, kiedy się obudzi. Zawsze wtedy patrzymy też przez okno i na drzewo na ścianie, i nazywamy różne rzeczy. Czasami możemy zobaczyć wiewiórki biegające po parapecie :) A potem zmieniamy pieluszkę, ubieramy się... Jak on się ostatnio rusza i ucieka... chowa w zasłony z tym cudownym uśmieszkiem... Lubię go... całować, przytulać (jaki to jest kochliwy chłopczyk) i słyszeć: "Agi...!", kiedy widzi mnie w drzwiach i macha :) Ale przecież nie zawsze jest tak miło... szczególnie z jego 3 - letnią siostrą, która potrafi mi powiedzieć takie rzeczy, że zastanawiam się skąd to się w niej bierze. Nieraz ma przejawy, że mnie nie lubi. Wczoraj rozkazywała mi, bym zaczęła płakać. Innym razem wystrzeliła ze zdaniem: "Ja jestem piękna, nie ty" (w porządku, w tej kwestii nie dam się nikomu oszukać). Jeśli myślisz o byciu au pair, przygotuj się na takie sytuacje!



Czy moje au pair wygląda tak, jak sobie je wyobrażałam?



Chyba nie. Myślałam, że będę miała może więcej obowiązków i będę spędzać więcej czasu z dziećmi. Że będę musiała organizować im czas, wypełniając go jakimiś zabawami z plasteliną, farbami, itd. W praktyce wychodzi na to, że oczywiście mogłabym robić coś takiego, ale jedyny czas na to jest wtedy, kiedy ja mam time off - czasem jestem wtedy w szkole, czasem u siebie w pokoju, a i tak brakuje mi czasu, by zrealizować wszystko, co bym chciała.

Myślałam też, że będę musiała więcej gotować (włączając jakieś specjalne jedzenie dla Najmłodszego). W praktyce ten duży chłopiec (naprawdę duży: ma 18 miesięcy, a nosi już piżamki dla 3-latków), będący miłośnikiem kiełbasek, kurczaka, rodzynek i wszelkich innych dobroci, je wszystko to, co pozostali. Poza tym, przygotowywanie posiłków, które w tej dużej kuchni jest cudownie proste i przyjemne, nie jest na mojej głowie każdego dnia. Od początku do końca robię to może raz, dwa razy w tygodniu. W pozostałe dni po prostu pomagam. Muszę przyznać też, że tutaj wszystko to jest szybsze i łatwiejsze, bo w połowie przygotowany makaron (wystarczy gotować przez 3 min) czy gnocchi kupuje się w supermarkecie (zakupy spożywcze online i dostawa do domu to tutaj standard).




Czy au pair jest tylko dla dziewczyn?



Nie. Choć na taki wyjazd decydują się głównie dziewczyny, nie jest to żadna reguła. Powiem wam, że ostatnio dane mi było poznać tu paru chłopaków - au pair (Niemiec, Francuz, Włoch) i nie dość, że są przesympatyczni, to wydają się być bardzo dobrzy w tym, co robią :) Myślę, że to naprawdę super mieć chłopaka - au pair, jeśli ma się w domu chłopców (piłka i te inne sprawy). Nawet moja Host Mama (matka 2 chłopców i 1 dziewczynki) napisała w formularzu dla agencji, że nie robi jej to różnicy dopóki osoba ta spełnia swoje obowiązki. A poza tym, moi panowie, to naprawdę niezwykła szansa, żeby nauczyć się nie tylko współpracy z dziećmi (przyszli ojcowie), ale wielu cennych domowych umiejętności :D





Parę słów na koniec



Mimo, że może jest mi tu dobrze i cieszę się, że skorzystałam z tej szansy, zdarzyło mi się łapać siebie na myśleniu, co będę robić przyszłą jesienią w Polsce (studiów czas!), co chyba jest jednak dobrym znakiem :)
Ku radości wielu nie zamierzam tutaj zostawać na stałe, mimo, że życie w Anglii o wiele łatwiejsze. Zbyt dużo marzeń pozostało do realizacji w Polsce... a poza tym Polska to jednak Polska (mała dygresja: wczoraj opowiadałam Host Mamie o sytuacji narodu polskiego pod zaborami, ona była zdumiona, a ja czułam dumę i satysfakcję z głoszenia naszej historii) :)

I jeszcze powtórzę: myślę, że mam naprawdę duże szczęście, mieszkając z taką rodziną, z jaką mieszkam :)


O czym chcielibyście poczytać następnym razem?
Trzymajcie się ciepło :) - pozdrawia opatulona do połowy w koc z Johna Lewisa <3

piątek, 30 października 2015

Co to znaczy być au pair?



Ponieważ zaczęłam od wspomnień z Cambridge i przedstawienie Wam, czym jest au pair było bardzo króciutkie, dziś czuję, że należy Wam opisać to bardziej szczegółowo.


Zamknij oczy i... 
(no dobra, nie zamykaj, bo musisz przecież czytać...)

Wyobraź sobie, że wyjeżdżasz do obcego kraju, by zamieszkać w nowym domu z nową rodziną. Myślałeś o tym pomyśle już od dłuższego czasu i pewnego dnia po większej lub mniejszej ilości przemyśleń podjąłeś decyzję, która niewątpliwie może wnieść wiele do twojego życia.

W końcu znalazłeś rodzinę (korzystając z pomocy agencji lub na własną rękę) Jesteś podekscytowany tym wszystkim, co przed tobą, a jednocześnie masz świadomość, że tego, co masz teraz w zasięgu ręki - rodzina, przyjaciele, parafia (przynajmniej w moim przypadku!)  nie będziesz widział aż do świąt...

Przed wylotem rozmawiasz jeszcze z "nową rodziną" na Skypie, wymieniacie maile, poznajecie się nawzajem.

A na miejscu? Pomagasz w opiece nad dziećmi i w zależności od ich wieku - przewijasz, kąpiesz, odprowadzasz do szkoły, przedszkola, bawisz się z nimi, a przede wszystkim - dbasz o to, by były szczęśliwe :)

Do tego pomagasz w drobnych pracach domowych - praniu, przygotowywaniu posiłków, dbaniu
o ład i harmonię, zwanym pospolicie "sprzątaniem" ... hmmm... wszystko zależy od umowy z rodzicami. Pracujesz od poniedziałku do piątku, rano i w porze popołudniowo - wieczornej, za co dostajesz tygodniowe kieszonkowe, a w weekendy... zwiedzasz, ruszasz w miejsca, które zawsze chciałeś zobaczyć, spotykasz się ze znajomymi, robisz to, na co masz ochotę. W międzyczasie oczywiście uczysz się języka.


Misja: GOTOWANIE OBIADU :D


"Przygoda życia"

Tak wiele osób wspomina swoje au pair. Dla wielu jest to otwarcie drzwi do nowej rzeczywistości.
I tak jest: ponieważ poszerzają się twoje horyzonty, pojawiają się nowe perspektywy, nowe pomysły na przyszłość.
Do tego - będąc np. w Londynie - masz możliwość spotkać ludzi niemalże z całego świata (popularne jest tu uczenie się języków obcych nawzajem od siebie).

Bez problemu możesz zapisać się do szkoły językowej. Jeśli nie jesteś zbyt rozrzutny, opłacisz ją ze swojego kieszonkowego (choć część rodzin goszczących decyduje się płacić za szkołę językową, nie jest to ich obowiązek). Niektóre szkoły - w tym moja - organizują wycieczki i ''coffee morningi'' dla swoich uczniów, co jest genialnym pomysłem! :)


Oto link do wpisu o mojej szkolnej wycieczce do Cambridge
http://wkrainiejane.blogspot.co.uk/2015/10/once-upon-time-in-cambridge.html


Ale miejsce, gdzie chodzisz rozwijać swoje zdolności lingwistyczne i walczyć o certyfikaty jest tylko jednym z wielu możliwości spędzania wolnego czasu w au pairowym tygodniu. Nie zliczysz bowiem klubów, które umożliwią ci nabywanie nowych zdolności i pomogą odkryć kolejne hobby. Nie wszystkie są oczywiście darmowe, ale i takich nie mało :) A nuż widelec łyżeczka tobie spodoba się crochet (szydełkowanie ostatnio wraca do mody!) albo chodzenie na spotkania filmowego klubu dyskusyjnego? Najlepsze jest to, że możesz tam nie tylko robić coś ciekawego, ale też trenować płynność językową :)

Wolontariaty i charity shopy


Możesz pracować w tzw. charity shopie (sklep z używaną odzieżą i innymi różnościami, który wszelki dochód przeznacza na działalność charytatywną), w które Londyn jest niezwykle bogaty. Możesz odwiedzać osoby starsze, możesz robić naprawdę wiele rzeczy - wystarczy tylko trochę poszukać na stronach fundacji. Część au pair podejmuje też dodatkową pracę dorywczą, co jest korzystne i dla języka, i dla portfela :)

Au pair z reguły trwa rok, ale możesz tez wyjechać na pół roku lub na same wakacje :) Swój pobyt możesz też przedłużyć lub pożegnać się z rodziną wcześniej.

Poza tym masz prawo wziąć dni wolne. Większość au pair wykorzystuje je, by wrócić na święta do kraju. Dobrym pomysłem jest też zobaczenie bardziej odległych części Wielkiej Brytanii (czy jakiegokolwiek innego kraju), jeśli już tam jesteś i masz techniczno - finansowe możliwości, a wtedy przedłużony weekend może zaowocować w niezapomniane przygody :)


W Muzeum Wiktorii i Alberta :D




Korzyści co nie miara!

Dzięki au pair możesz spędzić wspaniały czas w kraju, do którego zawsze chciałeś pojechać. możesz uczyć się języka przez stały kontakt z native speakerami. Możesz poznawać tamtejszą kulturę, mentalność... możesz naprawdę wiele :)
Au pair jest również świetnym startem, jeśli myślisz o wyjechaniu gdzieś na stałe (ale rozważ dobrze, czy chcesz zostawiać kochaną Polskę!).

Poza tym wiedz, że część rodzin zabiera swoje au pair na wakacje (myślę, że w wielu przypadkach ich obecność jest bardzo cenna :D), co mimo że wciąż wiąże się z pracą, może być dla ciebie kolejną ''przygodą w przygodzie''.

Będąc au pair stajesz się członkiem rodziny z którą mieszkasz. Tak przynajmniej powinno być. To znaczy tez, ze jesteś zapraszany na rodzinne uroczystości, wspólne wycieczki... W mojej sytuacji również niejednokrotne wyjścia do restauracji zamiast jedzenia w domu - co poszerza moje kulinarne horyzonty i otwiera na nowe smaki!




Dzieciom przywiozłam z Polski m.in. te puzzle :) W pierwszym tygodniu mojego pobytu tutaj układane były CODZIENNIE :)



Każda tego rodzaju wymiana jest inna, bo każda au pair i każda rodzina jest inna.
Jeżeli kogoś zainspirowałam tym tekstem, to ogromnie się cieszę :)


Jeszcze rok temu nic a nic nie wiedziałam, że istnieje możliwość pojechania na taką wymianę.
Dziś jestem w moim londyńskim pokoju, na górze domu, który pamięta czasy królowej Wiktorii (nigdy wcześniej bym nie pomyślała, że przyjdzie mi mieszkać w takich prawie że "pałacach") i piszę bloga o au pair...
Życie może przynieść wiele niespodzianek... :) Czasem trzeba tylko odrobiny odwagi.


Jeśli macie jakieś pytania, chętnie odpowiem :) Może staną się one inspiracją do moich kolejnych wpisów? :)


Wszystkiego dobrego :)

wtorek, 20 października 2015

Once upon a time in Cambridge...





Cambridge...! Miejsce niesamowicie inspirujące, od razu poczułam, że chcę się uczyć i być ambitnym studentem :)



(Chcesz posłuchać o moich wrażeniach...? Ja tam lubię opowiadać!)









Taaaak... Oto jak Cambridge wygląda latem (zdjęcia znalezione w Google).

Ale teraz jesienią też jest tam cudnie. Bo to właśnie teraz wszystko się na nowo zaczyna.

Uliczki wypełniają się studentami - rowerzystami (jeżdżenie samochodami mają zabronione, co jest bardzo mądre i praktyczne przy takim zagęszczeniu młodzieży).






Już znowu można zobaczyć przez okno biblioteki kogoś bardzo ambitnego (wywołuje efekt motywacyjny!).

I już znowu ziemia pokryta jest kolorowymi liśćmi (przepraszam, że na zdjęciach ich za bardzo nie widać...)





I to właśnie jest powód, dlaczego warto tam jechać w roku akademickim - żeby poczuć tę atmosferę.






Ja wybrałam się tam z moją szkołą językową. Z Londynu 2 godzinki.
Choć my jechaliśmy autokarem, bez problemu można dostać się do Cambridge pociągiem/ ciopągiem :)

Niemniej jednak, cieszę się, że byłam właśnie z tymi wszystkimi ludźmi. No bo jak tu się nie cieszyć? 

Tak dużo z nimi rozmawiałam, że straciłam głos! Tak, byłam trochę przeziębiona, ale tylko trochę... :)


 Dygresja: Wiecie dlaczego Cambridge nazywa się Cambridge? Byłam w szoku, że to takie proste. Ta rzeczka powyżej to Cam :)





Na miejscu zostaliśmy podzieleni na grupki, a każda z nich dostała przewodnika.

Kochana pani Dyrektor, która była z nami na tej wycieczce, uprzedziła nas o kembridżowskiej "wrogości" do Oxfordu, mówiąc, że w Cambridge nie używa się słowa "Oxford", a jeśli już trzeba o nim wspomnieć, to stosuje się wyrażenie: "W innym miejscu" :D

To oczywiście dlatego, że owe zacne uczelnie między sobą od wieków konkurują. A wszystko zaczęło się jakieś 800 lat temu (w 1209 roku), kiedy ktoś na University of Oxford się zbuntował i postanowił odłączyć :)

Przy okazji, warto podkreślić, że Cambridge jest drugim po Oxfordzie (założonym przed anno domini 1167) najstarszym uniwersytetem w Wielkiej Brytanii. I jednocześnie jednym z 10 najlepszych na świecie.



Ilu tam wielkich ludzi zgłębiało wiedzę, ilu odkryć dokonano...

To tam np. odkryto DNA :) tablica pamiątkowa poniżej!







To tam również pan Newton siedział pod drzewem, rozmyślając o grawitacji. Jabłonka :)






Hmmm... a tutaj? Tutaj zawsze odbywa się ceremonia. Tutaj odbierają dyplomy :)






Pełno zabytkowych budynków. University of Cambridge składa się w sumie z 31 college'ów.
Każdy college ma swój budynek. 

A ponieważ sport - obok muzyki - to najczęstsza forma odpoczynku od nauki w tym pięknym miejscu, każdy college ma też swoją drużynę. Jeśli odnosisz sukcesy dla college'u, awansujesz do gry w reprezentacji uniwersyteckiej :) 




W czasie wolnym, nasza polsko - niemiecko - hiszpańska grupa powsinogo - wędrownicza zawitała nie tylko do Sweets Shopu (2 - piętrowego!), gdzie jedna z mych drogich towarzyszek wyznała, że mogłaby umrzeć...:)






Chciałyśmy bardzo wejść do jakiegoś college'u. Zobaczyć to od środka. Albo wejść do pewnej zabytkowej  biblioteki. Nie udało się, czasu nie starczyło, no nic, może tam kiedyś wrócimy. Miałyśmy jednak okazję podziwiać Peterhouse (z zewnątrz, lecz z ogrodem, drodzy rodacy!)





I tam panna Agnieszka postanowiła pobawić się w artystę - fotografa, co jej lepiej i gorzej wychodziło...







No i koniec opowieści :) Jane idzie spać :) Aha! I wszystkich pozdrawia :) 


czwartek, 8 października 2015

O autorce

Oczarowana vintage'm. Planuje częściej siadać w bujanym fotelu. Au pair mająca wiele powodów do szczęścia. Wielbicielka "Dumy i uprzedzenia" (w reż. Joe Right). Pożycza od Host Mamy maszynę do szycia, by realizować kolejne projekty. Uwielbia sukienki, spódnice. Anna z Frozen.