piątek, 19 lutego 2016

Z życia wzięte

Cóż za beztroski wieczór... W telewizji puścili "Pride and Prejudice" (wersja z Keirą), film, który uwielbiam - m.in. stąd nazwa tego bloga. A teraz z jakimiś ładnymi nutami w uszach (tutaj link, jeśli cię ciekawi, co takiego znalazłam), kubkiem kawy i biszkoptami z polskiego sklepu zamierzam doczytać "The Phantom of the opera", na który jutro idę. Jest dobrze, jest cudnie. A wcale nie jest tak zawsze. Raz lepiej, raz gorzej. W nierównych odstępach czasowych trzeba czasem stoczyć bitwę z Panem Smutkiem, gościem bardzo nieproszonym, gościem nie wiadomo skąd.

Między tysiącem zajęć, które sobie wymyśliłam na poprawę humoru i ćwiczenie samodyscypliny, udało mi się zgromadzić parę wspomnień i innych ciekawostek. 


1. "Bouncy castle is coming to town!"


Domyślacie się jak się cieszę :) Zaledwie po paru tygodniach od mojego ubolewania, że jaka to szkoda, że basen z piłeczkami (dla tych, którzy już dawno przekroczyli wiek lat 12) jest już niedostępny, oczy me spotkały cudowny komunikat na timeout.com (najbardziej znana wyszukiwarka londyńskich atrakcji), informujący o tym, że już niedługo ja, jak i moi wielce ukontentowani owym pomysłem koledzy i koleżanki, będziemy mogli się w końcu wyszaleć na dmuchanym zamku... Nie że ekstra? To może być całkiem przyjemna forma międzynarodowej integracji :)
A to wszystko niby z powodu rocznicy powstania gry Candy Crush... muszę kiedyś zagrać, skoro nawet moja nauczycielka (wcale nie młodego pokolenia) ma do niej słabość.

2. Byłam w BBC 

Nie na antenie oczywiście. Tylko zwiedzałam. Wrażenia:  zaskoczonie tym, jak małe mogą być te studia, jak wiele może zrobić kamera i o ile więcej wyobraźnia, która podpowiada, że przecież, jeśli czegoś nie widać, to nie znaczy, że tego nie ma, i że - no nie bądźmy śmieszni -  miejsce, w którym nagrywa się newsy i zaprasza gości powinno być bardziej pokaźne. OTÓŻ nie! Ale wciąż wierzę, że jednak w naszych polskich telewizyjach mają bardziej przestronne salony. NO BO PRZECIEŻ NIEMOŻLIWE.

Przewodniczka uświadomiła nam również, że ich zadaniem jest orientowanie się, czy ktoś sławny czasem nie zmierza do kresu swego życia. Bo biograficzny materiał filmowy powinien być na czas, w pełni przygotowany jeszcze za życia...

3. Domowa produkcja marmolady


Pomagałam Host Mamie, która robi ją co roku. Zawsze w zimie. Już od listopada wyczekiwaliśmy na ten czas (tylko w styczniu/lutym TEN rodzaj pomarańczy jest dostępny; i podejrzewam że są tańsze, jak to zawsze z pomarańczami bywa zimą).

A potem słoiczki się rozchodzą po rodzinie... a jeszcze potem przyjeżdża Babcia (teściowa) i sugestywnie pyta: "Nie potrzebujesz może słoiczków...?" :D


4. Julio, wyjdź na balkon...


Dokładnie w przeddzień Walentynek udałam się na "Romeo and Julliet" :)

Wersja nieco bardziej nowoczesna. Rodzina Montekich prowadzi sieć warzywniaków (już od 1979r.), Kapuletti to natomiast deweloper. Tego, co mówili, niestety w większości nie zrozumiałam, dlatego przegapiłam parę okazji do śmiechu :(
Ale grali dobrze. Dobrze tańczyli.
Nie byli, jak nam w szkole powiedziano, profesjonalnymi aktorami. Taka forma egzaminu dla uczniów.


5. Potrzebna położna!





Jest jeden serial, którego odcinki zaczęłam ostatnio śledzić -  "Call the midwife". Lata powojenne, biedniejsza dzielnica Londynu, nie wiadomo jeszcze, że palenie szkodzi dziecku, a rodzenie w szpitalu i karmienie z butelki budzi wśród niektórych wiele wątpliwości. Wzruszenia i ludzkie tragedie. A do tego jeszcze tamta moda (wspaniałe mają te mundurki - mam na myśli położne). 

A tutaj link do muzyki wejściowej, cudo!
I jak ten mój znajomy, Włoch, mógł pomyśleć, że ja vintage z Polski przywiozłam?! Skoro tutaj na każdym kroku...! Przytoczę rozmowę (w kolejnym numerze).

6. Rozmowa
Włoch: No tak! Ja wiedziałem, że ty musisz być z Polski, nie z Niemiec, Francji, itd.  Bo ty się inaczej ubierasz... (3 raz mnie widział, w tym 2 razy w szkole, za każdym razem byłam w spódnicy)
Ja: Hahaha. Ale wiesz, to że ja się tak ubieram, to nie znaczy, że wszystkie dziewczyny w Polsce robią to samo (byłam i może wciąż jestem jedyną Polką, którą spotkał). Naprawdę - NOSZĄ spodnie, w większości. Ja też NOSZĘ, czasami :) Ale czekaj czekaj, tak dokładnie to chodzi ci o to, że co... że takie OLD-FASHIONED?
Włoch: Nooo trochę... Ale to fajne jest. To jest fajne.
Ja: TO SIĘ VINTAGE TERAZ NAZYWA! :D (I powiem ci, że właściwie to tutaj tego więcej, niż w Polsce.)

Jakże się uśmiałam, gdy podobne słowa usłyszałam w "The Danish Girl" ("Dziewczyna z portretu"?)
Gdy mężczyzna zauroczony Lilly chce jego/ją pocałować:
- Ty jesteś taka inna, staromodna...
- Vintage.

7. Uwielbiam chodzić do szkoły 

Mówiłam już o tym? Moja szkoła jest super. Oczywiście wiele zależy, czy kurs, na jakim jesteś, odpowiada twojemu poziomowi z języka. Teraz odpowiada, w końcu! Nareszcie nie jest za łatwo, gramatyka nie jest już taka nudna, a ja czuję, że idę do przodu i to daje mi dużo satysfakcji, i motywuje :) I sprawia, że uczenie się angielskiego to jest w ogóle jakaś super przygoda...

Jeśli miałabym być kiedyś nauczycielem, chciałabym być takim, jak Jane (moja obecna nauczycielka),  chciałabym, żeby ludzie się ze mną nie nudzili.

Zasadą tej szkoły (jak zauważam) jest różnorodność aktywności na lekcjach. Od pracy z podręcznikiem, przez prowadzenie rozmów (dzięki którym jeszcze lepiej się nawzajem poznajemy), gromadzenie nowego słownictwa, oglądanie czegoś z YouTube po gry gramatyczne, itd. Brzmi jak normalna lekcja...? Może i tak, ale nigdy przenigdy jeszcze nie chodziłam na lekcje, na których jest taka atmosfera. No właśnie, bo wszystko jest przeplatane poczuciem humoru Jane.

Oprócz "normalnych" lekcji chodzę jeszcze na konwersacje i to kolejna dobra decyzja, jaką udało mi się podjąć :) Co tydzień mamy inny temat (odkrywany dopiero podczas lekcji). Ostatnio były walentynki, związki, miłości, itd. I pełno wyrażeń z "heart". A teacher tez jest super! :)

Ileż ja już nagromadziłam słówek, ile zeszytów! Tak bardzo lubię wypisywać nowe słownictwo (ostatnio to sobie uświadamiam), że nie starcza mi czasu, by je z sukcesem przenieść do szufladki z etykietą "pamięć długotrwała".

8. Mały uczy się mówić

W ostatnim tygodniu nauczył się "OK" i teraz to powtarza przy każdej okazji.

Ja: Założymy jeszcze tylko skarpetki?
On: OK
 ---------------------------------------------
Ja: Nie, nie rób tego, nie możesz.
On: OK

Tylko, że z jego usteczek to brzmi tak dość zabawnie, i jakoś... mało brytyjsko? :D Nie nie, to nie może być moja wina. Reszta rodzinki też mówi "OK". A akcent taki ma po prostu... swój? Inne słówka przecież też śmiesznie u niego brzmią...


Jejku... to "OK" jest u niego takie przeurocze... W ogóle jest uroczy... Nie tylko, gdy nazywa rzeczy z obrazków :)
 No dobrze, nie przesładzajmy, mamy też gorsze chwile.

PS Pytanie "co widać na obrazku?" - wielokrotnie skutkuje, gdy zachciewa mu się marudzić i utrudniać pracę swojej au pair podczas ubierania... Jak to dobrze, że mamy na ścianach tyle naklejek! :)

9. A co to jest? :) 



A to siłownia :) 3 x w tygodniu :) Dla zdrowia i ćwiczenia samodyscypliny :)

10. Byłam we wnętrzu Tower Bridge!
To, co mi się tam najbardziej podobało, a zarazem przerażało, to szklana podłoga...



No bo jak to... stanąć tak po prostu na samym szkle...?


To nogi Ani :) Ani od tego tutaj przeciekawego (bez słowa przesady) bloga. Bo Ania jest po prostu cudowna

Ania była odważniejsza niż ja.




Ale w końcu gdzieś tam stanęłam. Na krawędzi. Pełna ekscytacji i zadziwiona tym, jak bardzo mnie to wszystko przejmuje.

Rozważałam, czy lepiej by było spaść pomiędzy samochody czy do Tamizy... :D






A tak to się skończyło... :D 





11. Uczę się siebie 
Człowiek może się sam czynić nieszczęśliwym. I ja tak mam, i to bardzo często. Z reguły przez to, że czegoś nie zrobię, albo coś przedawkuję. Czasem po prostu zapominam o tym, że pewne rzeczy sprawiają mi satysfakcję i trzeba o nie walczyć.  Dlatego teraz staram się: siedzieć prosto, utrzymywać porządek i różnicować aktywności w ciągu dnia. I absolutnie nie organizować sobie zbyt długich spotkań z maszyną do szycia, jeżeli projekt nie idzie po myśli. I uczyć się, czasem wzięcie do ręki zeszytu ze słówkami naprawdę pomaga mi się rozchmurzyć :))) Kluczem w tym wszystkim jest bodajże dobra organizacja. Bo sama myśl, że jestem ładnie zorganizowana to już pierwszy krok do szczęścia. 


I nawet polubiłam czytanie prasy. Taka miła niespodzianka :)




A jak tylko zrobi się cieplej, to ruszam podróżować :)