Oto, jak jedna z moich sukienek "od Armaniego", którą zdecydowałam się dziś założyć zainspirowana tak jasnym wiosennym niebem o 6:54 rano, wpłynęła na pierwszą rozmowę dnia z moją podopieczną.
Rozmowa toczyła się w pokoju jej 2-letniego braciszka, którego trzeba było przebrać z piżamek. Właściwie to nie dopuścił do pozbycia się góry piżamy, bo to "strój żołnierza" z guzikami i odznaczeniami. Taki bardzo brytyjski czerwony mundur.
Elizabeth: Aga, uwielbiam twoją sukienkę.
Ja: Dziękuję!!! :) A ja twoją, Elizabeth.
Elizabeth: Aga, uwielbiam twoją sukienkę...
Ja: Dziękuję :) To bardzo miłe... :)
Elizabeth: Aga, kocham twoją sukienkę, też chcę taką.
Ja: Ale zobacz, jaka ona duża. Jeśli chcesz, to mogę ci ją dać, gdy już będziesz dorosła. Mogę ją dla ciebie zachować.
Elizabeth: To zachowaj ją dla mnie.
(Potem jeszcze powiedziała mi, że gdy już będę taka naprawdę dorosła - dorosła, to będę Mamusią. Przyznałam jej rację, zajmując się mym małym przeuroczym i niezwykle przystojnym żołnierzem.)
I teraz mała jest szczęśliwa z myślą, że za paręnaście lat przekażę jej tę sukienkę. Nawet nie zdaje sobie sprawy jak dużo to czasu. Ale przynajmniej powiedziała mi, że będzie grzeczna :) Postanowienie długoterminowe. Jedna sukienka z lumpa, a ja mam dla Małej dobrą motywację do końca mych londyńskich dni... :)
czwartek, 17 marca 2016
sobota, 12 marca 2016
I tyle krwi przelano... - autobiograficznie
Pierwszy raz w życiu, właśnie tutaj w Londynie, udało mi się oddać krew :)
Wcześniej próbowałam, będąc w Polsce (taki miałam plan, by pójść, gdy tylko skończę 18), jednakże mało żelazna dama ze mnie była i zalecono mi wtedy przyjmować ten deficytowy składnik w tabletkach. Oczywiście nie byłam w tym konsekwentna. Ale au pair wiele zmienia, a już na pewno w kwestii jedzenia. Wszakże moje nawyki żywieniowe znacznie się teraz różnią od tego jak wyglądało to w Polsce, dużo warzyw i większe przekonanie do mięsa. (I nic dziwnego, że jestem iron-iczna, jak ktoś ostatnio skomentował :D ale odkrycie zjawiska lingwistycznego przypisuję sobie!)
Chwała nam generalnie, bo pełno Polaków oddawało tego dnia krew (nie byłam w żadnym stałym miejscu krwiodawstwa, tylko w pobliskim "centrum spędzania wolnego czasu", nakierowanym głównie na uprawianie sportu, krótko mówiąc - w miejscu, gdzie znajduje się również moja siłownia). Aż pielęgniarka mnie zapytała, czy to jakiś autokar z Polakami...
Smuteczek jednak. bo nie dawali czekolad :( Były co prawda inne słodycze, ale nie czekolada. Większość z nich musiałam uznać za niepotrzebne mojemu organizmowi śmieci...
A po tym jakże małym, acz szlachetnym czynie dane mi było pójść na polonijne spotkanie poświęcone żołnierzom wyklętym, przy których użyte wcześniej w stosunku do mnie słowo "szlachetność" prawie nic nie znaczy.
Ogólny stan fizyczny po przelaniu krwi - a oprócz dziwnego jak dla mej osoby zaniku apetytu mam tu na myśli głównie niezaspokojone pragnienie połączone z uczuciem przepełnienia przyjmowaną ilością wody - zainspirował mnie do opowiedzenia Małej w drodze do przedszkola legendy o smoku wawelskim... :D
Subskrybuj:
Posty (Atom)